Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jondrette miał czas mruknąć na ucho starszej córce:
— Patrzno, oto mi bestja przemądry! Właśnie ja tam sobie wiele robię z jego pięciu franków. To mi nie opłaca nawet krzesła ani szyby: róbże tu wydatki z takiemi gałganami.
Tymczasem pan Biały zdjął z siebie duży surdut ciemny, który nosił, na swoim granatowym tużurku, i położył go na poręczy od krzesła.
— Panie Pabantou — rzekł — nie mam więcej przy sobie jak tylko te pięć franków, ale muszę pójść odprowadzić moją córkę do domu; więc powrócę tu wieczorem. Wszak to dzisiejszego wieczora wypada panu termin zapłaty?
Dziwny wyraz rozjaśnił twarz Jondretta. Odpowiedział co żywo:
— Tak, tak, przezacny panie. Punkt o ósmej powinienem się już znajdować u mojego gospodarza.
— Więc tu przyjdę o szóstej, i przyniosę panu sześćdziesiąt franków.
— O! czcigodny dobroczyńco — zawoła! Jondrette, nieposiadąjąc się z radości.
I dodał pocichu do żony:
— Przypatrz mu się dobrze.
Pan Biały wziął znowu pod rękę piękną dziewczynę, i zwrócił się ku drzwiom:
— Zatem do widzenia, dziś wieczór dobrzy ludzie — rzekł.
— O szóstej — rzekł Jondrette.
— Tak, o samej szóstej.
W tej chwili surdut porzucony na krześle zwrócił uwagę starszej Jondretty.
— Panie — rzekła — pan zapomniał swego surduta.
Jondrette cisnął na swoją córkę piorunujące spojrzenie, w połączeniu z groźnym ruchem ramion.
Pan Biały odwrócił się i odpowiedział z uśmiechem:
— Nie zapomniałem go, tylko go zostawiam.