Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A zkądże ty wiesz, że to ta sama dorożka?
— No, przecież uważałam na numer.
— Jakiż to ten numer?
— 440.
— No, to dobrze, masz rozum, widzę.
Dziewczyna zuchwale spojrzała ojcu w oczy, i pokazując chodaki, które miała na nogach:
— Mam rozum? — rzekła — zapewne, że mam rozum; ale zapowiadam, że nie będę już nosić więcej tych trzewików, i że już ich nie chcę wcale najprzód dla zdrowia, a potem dla czystości. Nic mnie bardziej nie złości jak te podeszwy sapiące, i które co stąpisz to się rozdziawiają jak żabie gęby. Wolę chodzić boso.
— Masz słuszność — odpowiedział ojciec łagodnym głosem, który stanowił przeciwieństwo z kwaśnym tonem dziewczyny. Ale inaczej nie wpuściliby cię do kościoła, bo nawet biedni muszą tam mieć trzewiki na nogach. Niewolno jest chodzić boso do Pana Boga — dodał z goryczą.
Potem, wracając do przedmiotu, który go zaprzątał:
— I ty jesteś pewna, że on tu przyjdzie?
— Ale no, kiedy powiadam, że mi prawie następuje na pięty — rzekła.
Człowiek w stał z siedzenia. Był jakiś rodzaj rozjaśnienia na jego twarzy.
— Moja żono — zawołał — słyszysz? nasz filantrop tu przyjdzie. Żywo, zagaś ogień.
Kobieta osłupiała. Nie ruszała się z miejsca. Mąż ze sprężystością kuglarza, porwał wyszczerbiony garnek, który stał na kominie, i wylał wody na głownie.
Potem, zwracając się do starszej córki:
— A ty prędko zrób dziurę w krześle.
Córka nie zrozumiała.
Porwał krzesło i jednem uderzeniem pięty przobił słomiane wysłanie.
Noga jego przeszła nawylot.