Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to rozwinęła prośbę adresowaną do dobroczynnego jegomości z kościoła Św. Jakóba.
— A! — rzekła — to prośba do tego starego, co to chodzi na mszę. Nawet właśnie oto sama pora iść teraz do niego. Trzeba będzie wziąść nogi za pas. Da nam może za co kupić śniadanie.
Potem zaczęła się śmiać i dodała:
— Wie pan, coby to było żebyśmy dziś jedli śniadanie? Tobyśmy oto mieli razem śniadanie onegdajsze, obiad onegdajszy, śniadanie wczorajsze i obiad wczorajszy, wszystko razem w kupie, dziś rano. Ot tak! to wam dopiero bal kundle! a kiedy wam mało, to sobie zdychajcie, do djabła!
Słowa te przypomniały znagła Marjuszowi, po co ta nieszczęśliwa przyszła do niego.
Sięgnął do kieszeni od kamizelki, ale nic tam nie znalazł.
Dziewczyna mówiła dalej, zdając się już nie wiedzieć o obecności Marjusza:
— Czasem wychodzę w wieczór. Czasem nie wracam do domu na noc. Zanimeśmy się tu sprowadzili, przeszłej zimy, mieszkaliśmy pod arkadami mostów. Zbijaliśmy się w kupę, żeby nie zmarznąć. Moja młodsza siostra beczała. Woda, to strasznie smutne. Kiedym nieraz pomyślała czyby się nie lepiej utopić, powiadałam sobie: Brr! tam zimno okrutnie. Chodzę sobie sama gdzie mi się zechce, sypiam czasem po rowach. Wie pan, w nocy, jak ja chodzę po bulwarze, to drzewa wyraźnie sterczą jakby widły, a domy to takie czarne, grube, zupełnie jakby wieże Panny Marji, ale co białe między niemi, to sobie wystawiam jakby to była rzeka, i mówię: To tu niby woda a tam brzegi. A gwiazdy to wyglądają jakby lampy od illuminacji, wyraźnie jakby kopciły i jakby je potem wiatr gasił. Czasem to mi tak szumi w głowie, jakby mi konie sapały w ucho, i chociaż to noc, to słyszę je-