Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Choćby powykorzeniać indywidua, to jeszcze pozostanie plemię.
Mają zawsze te same zdolności. Od żebraka średniowiecznego do dzisiejszego włóczęgi utrzymuje się ród nieskalany. Odgadują oni sakiewki w kieszeniach, przewąchują zegarki w kamizelkach. Złoto i srebro mają dla nich zapach. Zdarzają się ludzie prostoduszni, o którychby można powiedzieć, że są stworzeni na to, żeby byli okradani; złodzieje najcierpliwiej chodzą za takiemi. Na widok jakiegoś przybyłego ze wsi albo cudzoziemca, napada ich dreszcz, jak pająka, kiedy mu co w sieć wpada.
Ludzie ci, jeśli zdarzy się ich spotkać, albo dostrzedz, około północy, na którym z opustoszałych bulwarów, są przerażające. Nie zdają się być ludźmi, tylko kształtami wykrojonemi z mgły żyjącej; możnaby powiedzieć, że zwyczajnie zrośnięci są z ciemnościami, że się zupełnie z nich nie wyróżniają, że nie mają innej duszy jak cień, i że tylko chwilowo oderwali się od łona nocy na to, aby żyć przez czas niedługi życiem potwornem.
Czegóż tedy potrzeba, aby się rozwiały te straszydła? Światła tylko, światła strumieniami. Niema nietoperza, któryby się ostał wobec świtu. Oświecajcie społeczeństwo od spodu.