Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.






V.
Rozmaite gromy spadają na panią Bougon.

Nazajutrz pani Bougon, (tak bowiem mianowana była przez Bourfeyrac’a stara odźwierna, najcelniejsza lokatorka — gospodyni rudery Gorbeau; nazywała się zaś rzeczywiście pani Burgon, aleśmy już wykazali powyżej, że ten wartogłów Courfeyrac nie szanował nic na świecie). Imć pani Bougon osłupiała, postrzegłszy, że pan Marjusz wychodził znowu w nowem ubraniu.
Poszedł znowu do ogrodu Luksemburskiego, ale nie zdołał dojść bliżej ławki, jak do połowy alei. Usiadł zdaleka jak dnia poprzedniego, nie mogąc się napatrzeć białemu kapeluszowi, czerwonej sukni, a nadewszystko błękitnej światłości. Dlatego nie ruszył się ztamtąd przez dzień cały, i nie prędzej odszedł do siebie, aż gdy zamykał bramy ogrodu. Nie zdołał dopatrzeć wyjścia pana Białego i jego córki. Wniósł ztąd, że musieli odejść bramą od ulicy Zachodniej. Później, w kilka tygodni potem, kiedy się nad tem zastanawiał, nie mógł nigdy sobie przypomnieć gdzie jadł obiad owego wieczora.
Nazajutrz, a był to już trzeci dzień z rzędu, Imć pani Bougon czuła się jakby rażoną piorunem. Marjusz znów wyszedł w swojem nowem ubraniu. „Trzy dni z rzędu!“ — wołała, załamując ręce.