Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i ten krwiożerca nie pojawił się wcale! Nie mogłem wszakże zrobić inaczej, jak tylko wypędzić go — powiadał do siebie dziadek i sam siebie zapytywał: tak! ale stara głowa, którą potrząsał w milczeniu, odpowiadała smutnie: nie! Miał swoje chwile zgnębienia. Brakło mu Marjusza. Starcy potrzebują miłości, jak słońca. Jest to także ciepło. Jakkolwiek miał silny charakter, brak Marjusza coś w nim zmienił. Za nic w świecie nie chciałby się zbliżyć ani jednym krokiem do tego „małego ladaco“, lecz cierpiał. Nigdy nie pytał o niego, ale wciąż myślał. Coraz więcej osamotniony żył w Marais. Był jeszcze, jak dawniej, gwałtowny i wesoły, ale w jego wesołości była konwulsyjna szorstkość, zamykająca w sobie, jak gdyby boleść i gniew, a wybuchy gwałtowności kończyły się zawsze rodzajem przygnębienia łagodnego i ponurego. Mówił czasem: O, gdyby wrócił, jakbym go porządnie wypoliczkował!
Co do ciotki, ta nadto mało myślała, by mogła wiele kochać; Marjusz był już tylko dla niej rodzajem czarnej i niewyraźnej sylwetki; zajmował ją wreszcie daleko mniej, aniżeli kot lub papuga, którą prawdopodobnie posiadała. Tajemną boleść ojca Gillenormand zwiększało to właśnie, że zamykał ją w sobie całą i nie zdradzał ją niczem. Smutek jego podobny był do owych pieców nowo wynalezionych, które spalają własny swój dym. Czasami, jeżeli kto z ciekawie natrętnych mówił mu o Marjuszu i zapytywał: Co się dzieje z pańskim wnukiem? — Starzec odpowiadał wzdychając, jeżeli był nadto smutny, albo też otrzepując rękawek, jeżeli chciał się pokazać wesołym: — Pan baron Pontmercy gdzieś adwokatuje.
Kiedy tak starzec żałował. Marjusz tymczasem czuł się zadowolonym. Jak u wszystkich ludzi dobrego serca, nieszczęście pozbawiło go goryczy. O panu Gillenormand myślał już tylko z łagodnością, ale trwał w postanowieniu nieprzyjmowania nic od człowieka, który był złym dla jego ojca. Była to teraz złago-