Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I nagle, wyprostowawszy się, blady, drżący, straszny, z czołem, na którem srożyła się burza gniewu, wyciągnął ramię do Marjusza i krzyknął do niego: — Precz!
Marjusz opuścił dom.
Na drugi dzień pan Gillenormand powiedział do córki:
— Co sześć miesięcy pani posyłać będziesz sześćset franków temu krwiożercy i nigdy mnie o nim wspominać nie będziesz!
Mając do zużycia ogromną siłę pozostałej wściekłości i nie wiedząc, co z nią robić, więcej niż przez trzy miesiące mówił do córki: „pani“.
Marjusz wyszedł także oburzony. Pewna okoliczność, o której trzeba wspomnieć, powiększyła jego rozdrażnienie. Zawsze zbieg małych fatalnych wypadków komplikuje podobne dramaty domowe. Nikoleta, odnosząc prędko, na rozkaz dziadka, „rupiecie“ Marjusza do jego pokoju, zgubiła prawdopodobnie na schodach od strychu, które były ciemne, medaljon z jaszczuru czarnego, w którym była kartka, pisana przez pułkownika. Ani tej kartki, ani tego medaljonu nie można było odszukać. Marjusz był przekonany, że „pan Gillenormand“ — inaczej nie nazywał go od tego dnia — rzucił do ognia „testament jego ojca“. Marjusz umiał na pamięć te kilka wierszy, napisanych przez pułkownika i dla tego żadnej straty przez to nie poniósł. Lecz ten papier, to pismo, ta relikwja święta, wszystko to było jego całą duszą. Co z tem zrobiono?
Marjusz wyszedł, nie mówiąc i nie wiedząc dokąd się udaje, z trzydziestu frankami, z zegarkiem i z małą ilością manatków w worku. Na ulicy wsiadł do dorożki, wziął ją na godzinę i na chybił trafił kazał wieźć się do kwartału łacińskiego.
Co się stanie z Marjuszem?