Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marjusz zbliżył się do niej i wybrał z koszyka najpiękniejsze kwiaty.
— To zaczyna mię interesować — powiedział Teodul — wyskakując z powozu. Do djabła, dla kogoż te kwiaty? Dla tak pięknego bukietu trzeba bardzo ładnej kobiety. Idźmy ją zobaczyć.
I teraz, już nie z polecenia, lecz przez osobistą ciekawość, jak te psy, co polują na własny rachunek, poszedł w ślad za Marjuszem.
Marjusz nie zwracał żadnej uwagi na Teodula. Kobiety, elegancko ubrane, wysiadły z dyliżansu; Marjusz nie patrzał na nie. Zdawało się, iż nic nie widział dokoła siebie.
— Czyżby był zakochany! — pomyślał Teodul.
Marjusz skierował się ku kościołowi.
— Doskonale — powiedział Teodul. — Kościół! To rozumiem. Schadzki, połączone z nabożeństwem, są najlepsze. Nic wdzięczniejszego, niż spotykać się oczami ponad krzyżem.
Doszedłszy do kościoła, Marjusz nie wszedł do środka, lecz poszedł po za kościół. Znikł za węgłem muru.
— Schadzka na dworze — powiedział Teodul. — Zobaczmy dzieweczkę!
I zbliżył się na palcach do węgła, po za który poszedł Marjusz. Tam stanął zdumiony. Marjusz z twarzą ukrytą w dłoniach, klęczał na trawie koło mogiły. Obsypał ją kwiatami bukietu. Na końcu mogiły, na wzniesieniu po nad głową, znajdował się krzyż z czarnego drzewa z napisem z białych liter: „Pułkownik Baron Pontmercy“. Słychać było łkanie młodzieńca.
Dzieweczka była mogiłą.