Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziwnym zbiegiem jednakich liczb, te dwadzieścia sześć szwadronów miały się spotkać z dwudziestu sześciu betalionami. Za szczytem wzgórza w cieniu zasłonionej baterji, piechota angielska ustawiona w trzynastu kwadratach, po dwa bataliony na każdy, w dwóch liniach, siedm w pierwszej, sześć w drugiej, z kolbą przy twarzy, celując do zbliżyć się mogącego nieprzyjaciela, stała spokojna, milcząca i nieruchoma. Nie widziała kirassjerów, kirassjery jej nie widzieli. Przysłuchiwała się przypływającym wezbranym falom ludzi. Słyszała wzrastającą wrzawę trzech tysięcy koni, bicie kolejne i symetryczne kopyt w wielkim kłusie, starcie zbroić, szczęk mieczów i wielki dziki oddech tłumów. Nastała straszna chwila milczenia, potem nagle długi rzęd rąk podniesionych, wstrząsając mieczami ukazał się nad szczytem wzgórza, i z trzech tysięcy głów z siwemi wąsami wydarł się jeden okrzyk: Niech żyje cesarz! Cała ta jazda wjechała na szczyt z hukiem podobnym do trzęsienia ziemi.
Nagle — wypadek tragiczny — po lewej stronie angielskiej, po prawej naszej, czoło kolumny kirassjerów ugięło się z przerażającym okrzykiem. Dobiegłszy do samego szczytu, pałając wściekłą żądzą wytępienia szeregów nieprzyjcielskich, kirassjerowie ujrzeli między sobą i Anglikami rów, wąwóz. Była to droga idąca dołem z Ohain.
Chwila była straszna. Wąwóz niespodziany, otwarty jak ziejąca paszcza, stromy po obu brzegach, leżał u nóg koni głęboki na dwa sążnie; drugi rzęd popchnął pierwszy, trzeci popchnął drugi; konie wspięły się dębem, padły na wznak czterema nogami do góry, gniotąc jeźdźców; niepodobna było się cofnąć, cała kolumna była jak pocisk w biegu, siła nabyta do zgniecenia Anglików zgniotła Francuzów; nieubłagana przepaść tylko napełniona mogła być przebytą: jeźdźcy i konie potoczyli się w nią, druzgocąc jedni drugich, tworząc jedno zbite ciało w tej przepaści, a gdy rów napełnił się żywemi ludźmi, reszta przejechała po nich.