Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze tyle widno, że mógł dojrzeć coś białego w głębi otwartej kieszeni.
Cały blask, jak i być mógł a w oku pikardyjskiego wieśniaka, przeszedł w źrenicę ojca Fauchelevent.
Przyszła mu do głowy myśl jedna.
Nim spostrzegł się grabarz cały zajęty zabieraniem ziemi na łopatę, zapuścił mu z tyłu rękę w kieszeń i wydobył z niej ową rzecz białą.
Grabarz po raz czwarty rzucił ziemię na trumnę.
W chwili, gdy się obracał, by jeszcze nabrać ziemi na łopatę, Fauchelevent spojrzał nań z głębokim spokojem i rzekł:
— Za pozwoleniem, nowicjuszu, a gdzie masz kartę?
Grabarz przerwał robotę.
— Jaką kartę?
— Słońce zachodzi.
— Dobrej mu nocy, niech kładnie szlafmycę.
— Brama cmentarza się zamknie.
— No i cóż?
— Macie kartę?
— A, moją kartę! — rzekł grabarz.
I poszukał w kieszeniach.
Poszukał w jednej, potem w drugiej. Przetrząsł kamizelkę, raz jeszcze grzebał w pierwszej i drugiej kieszeni.
— Doprawdy, nie mam karty, musiałem zapomnieć.
— Piętnaście franków kary — rzekł Fauchelevent.
Grabarz zzieleniał. Kolor zielony jest bladością ludzi sinych.
— A Jezu, mój Boże do kroćset tysięcy! — zawołał. — Piętnaśeie franków kary!
— Trzy sztuki stosusowe — dodał Fauchelevent.
Grabarz wypuścił z rąk łopatę.
Teraz przyszła kolej na ojca Fauchelevent.
— No — rzekł — nie rozpaczaj rekrucie. Nie idzie tu o to, abyś się zabił, korzystając z gotowego dołu.