Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Fauchelevent chociaż nie uczony, ale przebiegły, zrozumiał, że ma do czynienia z istotą, strasznego gatunku, z krasomówcą.
Mruknął:
— Więc naprawdę ojciec Mestienne umarł?
Człowiek odpowiedział:
— Najniezawodniej. Pan Bóg zajrzał do książki z terminami zaległych wypłat. Kolej przypadała na ojca Mestienne i ojciec Mestienne umarł.
Fauchelevent powtórzył bez myśli:
— Pan Bóg...
— Pan Bóg — rzekł człowiek z powagą. — Dla filozofów Ojciec Przedwiecany, dla jakobinów Istota Najwyższa.
— Więc nie zabierzemy znajomości? — wyjąkał Fauchelevent.
— Jużeśmy zabrali. Wy jesteście wieśniakiem, a jam Paryżanin.
Póty się nie poznajomi, póki nie wypije razem. Wypróżniając szklankę, wywnętrza się serce. Pójdziemy się napić. Tego się nie odmawia.
— Najprzód robota.
Fauchelevent pomyślał: jestem zgubiony.
Jeszcze kilka obrotów koła, a karawan wjeżdżał w małą aleję, prowadzącą do miejsca wiecznego spoczynku zakonnic.
Grabarz odezwał się jeszcze:
— Wieśniaku, mam siedmiu bębnów do wyżywienia, One muszą jeść, ja nie mogę pić.
— I dodał z zadowoleniem pedanta, który wynalazł piękny frazes:
— Ich głód jest wrogiem mojego pragnienia.
Karawan zawrócił około grubego cyprysu, z wielkiej alei wjechał w małą drożynę wśród krzaków. Wskazywało to bliskość miejsca pogrzebu. Fauchelevent zwolnił kroku, ale nie mógł zatrzymać karawanu. Srzczęściem ziemia miękka i deszczem zimowym prze-