Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

milijne zniknęły. Noszą tylko imiona pospolite. Wszyscy ugięli się pod równością imion chrzestnych. Rozerwali węzły rodziny cielesnej, i utworzyli w zgromadzeniu rodzinę duchowną. Nie mają już żadnych krewnych, albo raczej wszyscy ludzie są ich krewnemi. Pomagają ubogim, pielęgnują chorych. Wybierają tych, którym służą. Mówią do siebie: bracie.
Przerywasz mi i wołasz: Ależ to klasztor idealny!
Dość mi, że taki klasztor jest możliwy, już powinienem go wziąć w rachubę.
Ztąd pochodzi, że w poprzedzającej księdze mówiłem z uszanowaniem o klasztorze. Usunąwszy średnie wieki, usunąwszy Azję, zastrzegłszy kwestję historyczną i polityczną, zapatrując się ze stanowiska czysto filozoficznego, nie wdając się w polemikę potrzeb czasowych, i przypuszczając, że klasztory są bezwarunkowo dobrowolne i nie zawierają nic przymuszonego, zawsze patrzyć będą na zgromadzenia zakonnne z pewną powagą pełną względów, a niekiedy pobłażania. Każde zgromadzenie jest społeczeństwem; gdzie jest społeczeństwo, tam jest prawo.
Idźmy dalej.
Ci mężczyźni lub te kobiety, zamknięci między czterema murami, odziewają się siermięgą, są równi, nazywają się braćmi; dobrze, ale czynią jeszcze coś innego?
Tak.
Cóż takiego?
Patrzą na cień, klękają i składają ręce.
Co to znaczy?