Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kole furtjanki, słyszany w całym klasztorze wskazywał różnemi odcieniami głosu, niby telegraf akustyczny, wszelkie czynności materjalne i gdy była potrzeba, przywoływał do parlatorjum tę lub ową, mieszkankę domu. Każda osoba i każda rzecz miały właściwe swoje dzwonienie. Przełożona miała jedno i jedno; podprzełożona jedno i dwa. Sześć-pięć znaczyło klassę, to też uczennice nigdy nie mówiły wrócić do klassy, lecz iść do sześć-pięć. Cztery-cztery było dzwonienie na panią Genlis. Słyszano je bardzo często. To poczwórny djabeł, mówiły mniej miłosierne pensjonarki. Dziewiętnaście uderzeń oznaczało ważny wypadek. Było to otwarcie bramy klasztornej, strasznych wrót żelaznych nastrzępionych zamkami i ryglami, które okręcały się na zawiasach tylko dla arcybiskupa.
Wyjąwszy jego i ogrodnika, jakeśmy powiedzieli, żaden mężczyzna nie wchodził do klasztoru. Pensjonarki widywały jeszcze dwóch innych, kapelana, księdza Banès, starego i brzydkiego na, którego patrzyły przez kraty z chóru, i nauczyciela rysunku p. Ansiaux, którego list wyżej wspomniony, nazywa i tytułuje starym szkaradnym garbusem.
Jak widzimy, wszyscy mężczyźni byli dobrze wybrani.
Takim był ten dom ciekawy.