Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.





V.
Rozdział, który byłby niemożliwym przy oświetleniu gazowem.

W tej chwili dał się słyszeć w pewnej odległości głuchy, miarowy szelest. Jan Valjean ośmielił się rzucić wzrokiem za róg ulicy. Oddział siedmiu lub ośmiu żołnierzy wszedł na ulicę Polonceau. Widział ich błyszczące bagnety; dążyli w jego stronę.
Żołnierze ci, na których czele odznaczała się wysoka postać Javerta, szli powoli i ostrożnie, zatrzymując się często. Widocznem było, że rozpatrywali wszystkie zakątki murów, wszystkie zakątki bram i zaułki ulicy.
Łatwo można się było domyśleć, że Javert spotkał ten patrol i wezwał jego pomocy.
Dwaj pachołkowie Javerta należeli do oddziału.
Sądząc z powolnego ich chodu i częstych przestanków, ledwie za kwadrans mogli dojść do miejsca, w którem był Jan Valjean. Nastała strzaszna chwila. Kilka minut dzieliły Jana Valjean od okropnej przepaści, która po raz trzeci przed nim się otwierała. Teraz nietylko jego czekały galery; Cozecie groziła zguba, życie podobne do wnętrza grobu.
Jedna tylko rzecz była możliwą.
Jan Valjean miał w sobie to szczególnego, iż