Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spojrzenie, ani jeden ruch człowieka w żółtym surducie nie uszły jego uwagi. Nim jeszcze nieznajomy tak wyraźnie okazał, że zajmuje się losem Cozetty, już Thenardier to odgadł. Widział głębokie spojrzenia starca ciągle zwrócone na dziecko. Zkąd to zajęcie? co za jeden ów człowiek? dlaczego tyle pieniędzy w kieszeni, a tak nędzne ubranie? Takie zadawał sobie pytania, nie mogąc ich rozwiązać i to go gniewało. Myślał o tem noc całą. Ojcem Cozetty być nie mógł. Może jaki dziadek? to czemuż się nie dał poznać odrazu? Kto ma prawo, ten śmiało z niem występuje. Widocznie ten człowiek nie miał prawa do Cozetty. Cóż więc za jeden? Thenardier gubił się w domysłach. Przewidywał wszystko, a nie widział nic. Jakkolwiek bądź, zawiązując rozmowę z człowiekiem, pewny, że we wszystkiem kryje się jakaś tajemnica, pewny, że człowiekowi wiele zależy na tem, by pozostał w cieniu, Thenardier czuł się mocnym; ale gdy otrzymał odpowiedź nieznajomego krótką i węzłowatą, gdy poznał, że ta osoba tajemnicza jest tak tajemniczą poprostu i bez żadnych ogródek, uczuł się słabym. Nic podobnego się nie spodziewał. Pierzchnęły wszystkie jego domysły. Zebrał myśli i w jednej sekundzie rozważył wszystko. Thenardier był z tych ludzi, co jednym rzutem oka obejmują położenie. Uznał, że nadeszła chwila zmierzyć wprost do celu. Jak wielcy wodzowie w chwilach stanowczych, które sami tylko poznać umieją, nagle odsłonił swe baterje.
— Panie — rzekł — trzeba mi dać tysiąc pięćset franków.
Nieznajomy wyjął z kieszeni stary pugilares skórzany, otworzył, wyjął trzy bilety bankowe i położył je na stole. Potem przycisnął palcem bilety i rzekł do oberżysty:
— Przyprowadź Cozettę.
Gdy się to działo, co robiła Cozetta?