Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lasy są jak apokalipsy; trzepotanie skrzydeł duszyczki szemrze głosem konania pod ich potwornem sklepieniem.
Nie zdając sobie sprawy z tego co doświadczała, Cozetta czuła, że ją porywa czarny ogrom natury. Nie przerażenie ją ogarniało, ale coś jeszcze okropniejszego od przerażenia. Drżała. Braknie nam słów do wyrażenia, jak dziwnym był ten dreszcz przeszywający ją lodem do głębi serca. Oczy jej pałały dziko. Zdało się jej, że nic powstrzymać nie potrafi, by nie powróciła tu jutro o tej samej godzinie.
Wówczas, jakimś instynktem wiedziona, by wyjść z osobliwszego a niepojętego stanu, który ją przerażał, zaczęła głośno rachować raz, dwa, trzy, cztery, aż do dziesięciu, a skończywszy rozpoczęła znowu. To przywróciło jej pojęcie rzeczy otaczających. Uczuła zimno w rękach, które zwilżyła czerpiąc wodę. Powstała. Wrócił przestrach naturalny i nieprzezwyciężony. Jedną tylko myślą, była zajęta, jakby uciec, uciec co tchu, przez lasy, przez pola, aż do domów, aż do okien, aż do świec zapalonych. Spojrzenie jej padło na konewkę przed nią stojącą. Thenardierowa tak wielką trwogę w niej budziła, że nie śmiała uciec nie zabrawszy konewki z wodą. Chwyciła oburąc za ucho, ale zaledwie mogła podnieść konewkę.
Uszła tak dwanaście kroków, konewka była pełna, ciężka, musiała ją znowu postawić na ziemi. Odetchnęła chwilę, potem podniosła konewkę i szła nieco dłużej. Musiała jednak zatrzymać się znowu. Po kilku sekundach odpoczynku, szła dalej. Szła pochylona naprzód, ze spuszczoną głową, jak staruszka; ciężar konewki wytężał i drętwił jej ręce wychudłe. Od żelaznego ucha zmarzły i skostniały jej zmoczone rączyny; czasami gdy zmuszoną była zatrzymać się, zimna woda wylewała się z konewki i padała na jej obnażone nogi. Działo się to w głębi lasu, nocą, w zimie, zdala od oczu ludzkich; dziecie miało lat ośm; w tej chwili Bóg tylko patrzył na tę rzecz smutną.