Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Natychmiast — odrzekł gospodarz.
Kiedy nowoprzybyły grzał się przy ogniu, obrócony plecami do drzwi, zacny oberżysta Jan Labarre wyjął z kieszeni ołówek, oderwał kawałek papieru ze starej gazety, leżącej na stole przy oknie, na marginesie białym napisał dwa czy trzy wiersze, złożył, nie zapieczętował i oddał świstek chłopcu, który, jak się zdaje, służył razem za kuchcika i lokaja. Oberżysta szepnął mu coś do ucha i chłopak pobiegł ku ratuszowi.
Podróżny nic nie widział.
Zapytał raz jeszcze: — Prędko dadzą obiad?
— Natychmiast — rzekł gospodarz.
Chłopiec powrócił z papierem. Gospodarz porwał świstek z pośpiechem, jakby oczekiwał odpowiedzi. Zdawał się czytać z uwagą, potem kiwał głową i zamyślił się; nakoniec postąpił ku podróżnemu, pogrążonemu w jakichś smutnych dumaniach.
— Panie, — rzekł — nie mogę cię przenocować.
Człowiek wyprostował się na siedzeniu.
— Co? czy się pan lękasz, żebym nie zapłacił? Chcesz, abym zapłacił z góry? Mam pieniądze, powiadam panu.
— Nie o to chodzi.
— O cóż więc?
— Masz pieniądze...
— Mam — rzekł człowiek.
— A ja — dodał gospodarz — nie mam izby.
— Człowiek odpowiedział spokojnie: — umieść mię w stajni.
— Nie mogę.
— Dla czego?
— Konie zajmują wszystkie miejsca.
— No — rzekł nieznajomy — to jaki kącik na strychu; wiązkę słomy: zobaczymy to po obiedzie.
— Nie mogę dać wam obiadu.
To oświadczenie, wyrzeczone tonem umiarkowanym lecz mocnym, wydało się bardzo ważnem nieznajomemu. Powstał.