Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzą w pałacach i jeżdżą powozami w imię Jezusa Chrystusa, który chodził boso. Jesteście prałatem; dochody, pałace, konie, stół dobry, wszystkie życia wytwory, macie to jak i drudzy, jak drudzy ich używacie, bardzo pięknie: ale to za mało jeszcze, albo za wiele; nie mogę z tego dojść wartości osobistej, istotnej człowieka, który do mnie przychodzi, myśląc, że z sobą mądrość przynosi. Z kim mówię? powtarzam: Kto pan jesteś?
Biskup schylił głowę i rzekł po cichu:
Vermis sum[1].
— Ho! ho! robak ziemi, który sobie jeździ karetą! — zamruczał konwencjonista.
Z kolei konwencjonista poczynał z góry, a biskup stawał się pokornym.
I odparł łagodnie:
— No tak, mój panie; ale mi racz wytłumaczyć, dlaczego moja kareta, która tam stoi o dwa kroki ztąd za drzewami, mój dobry stół i owe kurki wodne, które zjadam w piątek, czem moje dwadzieścia pięć tysięcy fr. dochodu, mój pałac i moi lokaje dowodzą, że litość nie jest cnotą, że miłosierdzie nie jest obowiązkiem, że 93-ci rok nie miał litości i miłosierdzia?
— Konwencjonista przesunął ręką po czole, jakby zeń chciał zetrzeć mgłę, która je osnuła.
— Nim odpowiem — rzekł — proszę was, przebaczcie mi. Zbłądziłem, wyznaję szczerze. Jesteście u mnie, moim gościem: winienem wam uprzejmość. Roztrząsacie idee moje; słusznem jest, bym się ograniczył zbijaniem rozumowań waszych. Wasze bogactwo i mienie, są to korzyści położenia, z których bym mógł coś wyciągnąć za sobą; ale nieprzyzwoitem jest, żebym tego środka używał: przyrzekam wam, że go już nie tknę.
— Dziękuję — rzekł biskup.

G. mówił dalej:

  1. Robakiem jestem.