Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pliwie, porwał za pióro, napisał kilka słów u spodu i oddał papier woźnemu, mówiąc: prosić!
Nieszczęśliwy człowiek, którego historię opowiadamy, pozostał przy drzwiach sali w tem samem miejscu i w tej samej postawie, jak go opuścił woźny. Pogrążony w marzeniach słyszał, że mu ktoś mówił: raczy pan z łaski swojej pójść za mną. Był to ten sam woźny, który przed chwilą obrócił się tyłem do niego, a teraz kłaniał się do ziemi. Współcześnie woźny podał mu papier. Rozwinął, a że była blizko lampa, przeczytał:
„Prezes sądu kryminalnego przesyła swoje uszanowanie panu Madeleine.
Zmiął papier w rękach, jakby w tych słowach uczuł jakiś smak dziwny i gorzki.
Poszedł za woźnym.
W kilka minut później był sam w gabinecie ze ścianami, wyłożonemi futrowaniem, ponuro oświeconym dwoma woskowemi świecami, stojącemi na stole, zielonem suknem okrytym. W uszach brzmiały mu jeszcze ostatnie słowa woźnego: „Jest pan w izbie radnej; naciśnie pan tylko klamkę mosiężną i niebawem będzie w sali posiedzeń za krzesłem pana prezesa.“ Te słowa łączyły się w jego myśli z mglistem wspomnieniem ważkich korytarzy i schodów, któremi niedawno przechodził.
Woźny zostawił go samego. Nadeszła chwila uroczysta, ostateczna. Chciał zebrać i skupić swe myśli, lecz nie mógł. W tedy właśnie, gdy najżywszą czujemy potrzebę przywiązać się do rozdzierających serce rzeczywistości życia, rwą się w mózgu nici myśli. Znajdował się w miejscu, gdzie sędziowie naradzają się i potępiają. Z bezmyślną spokojnością patrzył na tę izbę cichą i straszną, gdzie tyle istnień zdruzgotano, gdzie jego nazwisko miało rozledz się za chwilę i jego losy rozstrzygnąć. Patrzył na ściany, spojrzał na siebie i zdumiał się, że to był ów pokój i że to był on.
Nie jadł od dwudziestu czterech godzin, był cały