Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Są oświecone, więc sprawa nieskończona, widać przeciągnęła się długo i odbywają posiedzenie wieczorne. Pana ta sprawa obchodzi? Czy to proces kryminalny? jesteś pan świadkiem?
Odpowiedział:
— Nie sprowadza mię żadna sprawa, chciałem tylko rozmówić się z jednym adwokatem.
— To co innego — rzekł mieszczanin. — Widzi pan te drzwi, gdzie stoi szyldwach? Wejdź pan prosto na wielkie schody.
Postąpił według wskazówek mieszczanina i w kilka minut później znalazł się w wielkiej sali pełnej ludzi, gromadkami szepczących z adwokatami w togach.
Serce się ściska na widok tych gromadek ludzi, ubranych czarno, szepczących na progu sali sprawiedliwości. Rzadko tam usłyszysz słowa miłosierdzia i politowania. Najczęściej wyrywa się z ust potępienie zawczasu. W oczach rozmarzonego dostrzegacza gromady te wydały się jak posępne ule, w których szemrzące duchy budują wspólnie ponure budynki wszelkiego rodzaju.
Ta sala obszerna i jedną tylko lampą oświecona była dawniej salą gościnną biskupią, a dziś ustępową. Wielkie drzwi, w tej chwili zamknięte, prowadziły do sali posiedzeń sądu kryminalnego.
W sali było tak ciemno, że nie wahał się zaczepić pierwszego z brzegu adwokata.
— Panie — zapytał — jak stoi sprawa?
— Już skończona — rzekł adwokat.
— Skończona!
Słowa te wyrzekł takim tonem, że adwokat się obrócił.
— Przepraszam pana — rzekł — może pan krewny.
— Nie. Nie znam tu nikogo. Winowajca skazany?
— Oczywiście nie mogło być inaczej.
— Do ciężkich robót?...
— Na całe życie.