Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

paszport, wypytał, czy nie możnaby tejże nocy powrócić do M. — nad M. powozem pocztowym; miejsce obok pocztyljona w istocie nie było zajęte, zamówił i zapłacił.
— Panie — rzekł urzędnik pocztowy — nie zapomnij pan być tu przed pierwszą po północy, bo poczta nie czeka.
To uczyniwszy, wyszedł z hotelu i zaczął chodzić po mieście.
Nie znał Arras, na ulicach było ciemno, szedł więc na chybi trafi. Zdawało się, że umyślnie nie pyta przechodniów o drogę. Przeszedł most rzeczki Crinchon i zabłąkał się w labiryncie małych uliczek. Jakiś mieszczanin przechodził z latarką. Po pewnem wahaniu, zdecydował się zapytać mieszczanina, spojrzawszy wprzód dokoła, jakby się obawiał, by kto nie usłyszał, co mówi.
— Panie — rzekł — chciej powiedzieć, gdzie są sądy.
— Pan nie tutejszy? — odpowiedział mieszczanin, mężczyzna już podeszłego wieku; chodź pan ze mną. Właśnie idę w tę stronę, to jest w stronę pałacu prefektury. W tej chwili bowiem naprawiają gmach sądowy i tymczasowo trybunały odbywają posiedzenia w prefekturze.
— Czy i posiedzenia w sprawach kryminalnych?
— Ma się rozumieć, panie; widzi pan, dzisiejsza prefektura była przed rewolucją pałacem biskupim. Pan Conzié, który był biskupem w 1782 roku, kazał tam zbudować wielką salę. W tej to sali odbywają się sądy.
Idąc dalej, mieszczanin rzekł:
— Jeżeli chcesz pan widzieć proces, to trochę zapóźno. Zwykle posiedzenia kończą się o szóstej.
Tymczasem weszli na wielki plac i mieszczanin pokazał mu cztery ogromne okna oświecone, na fasadzie obszernego gmachu posępnej miny.
— Dalibóg panie, przychodzisz na czas, jesteś pan szczęśliwy. Te cztery okna to sąd kryminalny.