Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zapłacił, co żądano, zostawił tilbury u kowala do naprawy, zamierzywszy zabrać go za powrotem, kazał zaprządz białego konia do karjolki, wsiadł i pojechał dalej.
Gdy karjolka ruszyła z miejsca, przyznał się, iż przed chwilą radowała go myśl, że dalej nie pojedzie. Z gniewem rozważał tę radość i wydała mu się niedorzeczną. Dlaczego radować się z powrotu? Bądź co bądź, wszakże podróżował dobrowolnie? Nikt go nie przymuszał.
I w istocie, nic się nie stanie, czegoby sam nie chciał. Wyjeżdżając z Hesdin, usłyszał za sobą głos wołający: niech pan poczeka! Konwulsyjnym ruchem jakby jeszcze zaświecił mu promyk nadziei, zatrzymał konia.
Był to chłopiec staruszki.
— Co takiego?.
— Pan mi nic nie dał.
On, co chętnie i łatwo dawał wszystkim, oburzył się jakby na żądanie nadzwyczajne, prawie obmierzłe.
— A ty hultaju! — zawołał — nic nie dostaniesz! Zaciął konia i odjechał dobrym kłusem. W Hesdin zmitrężył dużo czasu, chciał to powetować. Dziarski konik ciągnął za dwóch, ale było to w lutym, pora dżdżysta, złe drogi. Przytem karjolka ciężka, a grunt górzysty. Blizko cztery godziny jechał z Hesdin do Saint-Pol, mil pięć.
W Saint-Pol stanął przed pierwszą spotkaną oberżą i kazał zaprowadzić konia do stajni. Jak obiecał Scaufflairowi, sam stał przy żłobie, gdy koń jadł owies. Marzył smutnie, bezładnie.
Żona oberżysty weszła do stajni.
— Czy pan nie będzie jadł śniadania?
— Prawda — rzekł — mam nawet dobry apetyt.
Poszedł za kobietą twarzy świeżej i wesołej.
Zaprowadziła go do izby gościnnej, gdzie były stoły nakryte ceratą.