Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podobnie nie mielibyśmy do opowiedzenia wypadków, o których niżej czytać będziecie; ale rozmawiano na ulicy. Wszelka rozmowa na ulicy nieuchronnie ściąga ciekawych. Zawsze się znajdą ludzie, gotowi brać w niej udział. Kiedy wypytywał kowala, zatrzymało się kilku przechodniów. Posłuchawszy kilka minut, jakiś chłopiec, na którego nikt nie zwracał uwagi, odłączył się od gromady ciekawych i pobiegł.
W chwili gdy podróżny, poradziwszy się w duchu, już zabierał się zawrócić do domu, chłopiec powrócił prowadząc starą kobietę.
— Panie — rzekła kobieta — mój chłopiec mówił, że pan życzy sobie nająć kabrjolet?
Na te proste słowa wyrzeczone przez staruszkę którą chłopiec prowadził, zimny pot wystąpił mu na czoło. Czuł ukazującą się w cieniu za sobą rękę, która go wypuściła, gotową znowu schwycić go za serce.
Odpowiedział:
— Tak, dobra kobieto, chciałbym nająć kabrjolet.
I spiesznie dodał:
— Ale tu nie ma powozów.
— Kto wie — rzekła stara.
— Gdzieżby był? — zapytał kowal.
— U mnie — odpowiedziała staruszka.
Zadrżał. Fatalna dłoń go chwytała.
W istocie staruszka miała w szopie rodzaj karjolki łozowej. Kowal i chłopak z oberży, zmartwieni, że wymykał się im szczodry podróżny, zaprotestowali.
— To szkaradna bryka, osadzona po prostu na osi, bez resorów — siedzenie z desek wisi na rzemieniach, od deszczu nie ma zasłony, koła zardzewiałe, zniszczone, nie dalej pojedzie jak tilbury — prawdziwa arka Noego. Na miejscu pana, nigdybym w nią nie wsiadał i t. d., i t. d.
Wszystko to było prawdą, ale ta bryka, ta arka, ta rzecz jakaś toczyła się na kołach i od biedy mogła się dostać do Arras.