Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy w istocie tak ubóstwiasz swego Blachevella?
— Gdzie tam, nie cierpię go — odparła tym samym tonem, biorąc widelec. Skąpiec. Kocham malca, mieszkającego naprzeciw moich okien. Chłopiec wcale nie brzydki, znasz go? Zdaje się, że ma talent aktorski. Lubię aktorów. Jak tylko wróci do domu, matka woła: — A, mój Boże, już po mojej spokojności! Ależ, przyjacielu, ogłuszasz mię. — Więc odchodzi na górę na poddasze, na strych, w ciemne kąty, i dalejże śpiewać, deklamować Bóg wie co, tak głośno, że słychać na dole! Zarabia już dwadzieścia su dziennie, przepisując u adwokata. Jest synem dawnego kantora kościoła Ś-go Jakóba. Ach, wcale ładny. A ubóstwia mię tak dalece, że razu jednego, gdym mięsiła ciasto na naleśniki, rzekł do mnie: niech panienka zrobi pączki ze swych rękawiczek, to je zjem. Tylko artyści mogą coś podobnego powiedzieć. Miły chłopiec. Gotowa jestem szaleć za tym malcem. Z tem wszystkiem mówię do Blachevella, że go ubóstwiam. Ach, jakże kłamię, jak kłamię!
Po chwili Favouryta mówiła dalej:
Widzisz, Dahli, jestem smutna. Całe lato deszcz padał, wiatr mię drażni, wiatr nie uspakaja gniewu; Blachevelle jest skąpcem, na targu ledwie dostaniesz groszku, nie wiesz co jeść, cierpię spleen, jak powiadają Anglicy, masło tak drogie! a przytem okropność! czy nie widzisz, że jemy obiad w pokoju, gdzie stoi łóżko; to mi życie obrzydza.