Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścią. Tak upływała jego młodość na pracy ciężkiej i źle płatnej. Nie słyszano w okolicy, żeby miał przyjaciółkę. Nie miał czasu się kochać.
Wieczorem wracał znużony i jadł zupę, nie mówiąc słowa. Nieraz w czasie wieczerzy siostra, matka Joanna, wyjmowała z jego misy najlepszy kąsek, kawałek mięsa, zrazik słoniny, główkę kapusty i dawała któremu z dzieci; on, jedząc pochylony na stół, z głową prawie w zupie, z włosami zwieszonemi około misy i zasłaniającemi oczy, zdawał się nic nie widzieć i pozwalał się odjadać. Niedaleko od chaty Valjeana mieszkała w Faverolles po drugiej stronie uliczki czynszownica, nazwiskiem Marja Klaudja; dzieci Valjean, zwykle zgłodniałe, pożyczały nieraz od Marji Klaudji dla swej matki garnek mleka i wypijały go za płotem lub gdzie pod drzewem, łakomie wydzierając sobie garnek, dziewczynki rozlewały mleko na fartuszki. Gdyby matka dowiedziała się o występnej psocie, pewnie surowo by ukarała winowajców. Jan Valjean, porywczy, zrzędny, płaci Marji Klaudji należność matki za mleko i dzieci nie były karane.
W porze czyszczenia drzew zarabiał ośmnaście su dziennie, później najmował się do żniwa, za parobka, do wszelkiej roboty. Robił, co mógł. Siostra jego także pracowała, ale co począć z siedmiorgiem dzieci? Smutną gromadkę ujęła w swe kleszcze nędza i dławiła powoli. Nastała zima bardzo ostra. Jan nie miał roboty, rodzina chleba. Literalnie nie było chleba. Siedmioro dzieci.
Pewnej niedzieli wieczorem Maubert Isabeau, piekarz przy placu kościelnym w Faverolles, zabierał się do snu, gdy usłyszał gwałtowne uderzenie w wystawę sklepu, okratowaną i oszkloną. Zeskoczył z łóżka i ujrzał rękę, wsuniętą przez dziurę wybitą w kratce i szybie. Ręka porwała bochenek chleba i uniosła. Isabeau wybiegł z mieszkania, złodziej co tchu uciekał. Dogonił go i przytrzymał. Złodziej rzucił chleb, ale miał jeszcze zakrwawioną rękę. Był nim Jan Valjean.