Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krzyżem Kolbasa, stojąc przed progiem, otoczony gośćmi oberży i przechodniami, żywo rozprawiał i pokazywał nań palcem; z przerażenia tłumu i spojrzeń nieufnych byłby odgadł, że wkrótce jego przybycie stanie się w całem mieście wypadkiem.
Niczego jednak nie widział. Ludzie znękani nie patrzą za siebie; aż nadto dobrze wiedzą, że zły los ich ściga.
Szedł tak czas pewien po różnych ulicach, których nie znał, zapominając o znużeniu, co przytrafia się w smutku. Nagle żywo uczuł głód. Noc się zbliżała. Spojrzał dokoła, czy nie znajdzie gdzie miejsca na nocleg.
Piękna austerja zamknęła się przed nim; szukał więc jakiej lichej karczmy, ubogiej lepianki.
Właśnie w końcu ulicy zajaśniało światło; wiecha sosnowa, zawieszona na słupie żelaznym, rysowała się na białym nieba zmroku: poszedł w tę stronę.
W istocie była to karczma. Karczma przy ulicy Chaffaut.
Podróżny zatrzymał się chwilę, spojrzał przez: szybę do nizkiej izby, oświetlonej lampą na stole i wielkim ogniem na kominie. Kilku ludzi piło, gospodarz, grzał się przy ogniu, na którym gotowało się coś w garnku żelaznym, wiszącym na haku.
Do karczmy, będącej także rodzajem austerji, są dwa wchody: jedne drzwi od ulicy, drugie od podwórka, zawalonego śmieciem.
Podróżny nie śmiał wejść drzwiami od ulicy: wsunął się na podwórze, zatrzymał chwilę, bojaźliwie wziął za klamkę i drzwi otworzył.
— Kto tam? — zapytał gospodarz.
— Ktoś, potrzebujący wieczerzać i przenocować.
— Prosimy: tu się wieczerza i nocuje.
Wszedł. Ludzie pijący przy stole obrócili się ku niemu; lampa oświecała go z jednej strony, ogień z drugiej: przypatrywano mu się, podczas gdy zdejmował z siebie tłumoczek.