Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
69

— Prawda, że jechałem przez dwa dni blisko w towarzystwie jakiegoś tchórza, którego dusza zdawała się spoczywać w tłumoczku.
— Podobnie jak dusza Pedra Garcias, która spoczywała między dukatami w skórzanym worku; — otóż tego jegomości późniéj okradziono; zaniósł na pana skargę, żeś należał do liczby tych, co mu gwałt zadali!
— Miss Vernon żartuje sobie!
— Nie żartuję, — wierzaj mi, — że tak jest w istocie.
— Czy możesz mię pani posądzać o podobną zbrodnię? — zawołałem tknięty do żywego.
— Gdybym miała szczęście urodzić się mężczyzną, wyzwałbyś mię na pojedynek, nieprawdaż? — Ale spróbuj pan, potrafię dotrzymać wam kroku, tak jak potrafiłam wczoraj przesadzić przez wrota.
— Nie śmiem mierzyć sił moich z walecznym pułkownikiem, — odpowiedziałem, — wstydząc się mego uniesienia; — ale racz mi pani proszę, ten nowy żart wytłomaczyć.
— Jużem panu powiedziała, że to nie są żarty; — oskarżono cię o rozbój na publicznéj drodze, a stryj pański podobnie jak i ja, wziął to za istotną prawdę.
— Jeżeli tak jest, dziękuję przyjaciołom moim za dobrą opiniję!
— No! przestań pan już rzucać się tu i owdzie, i parskać nakształt lękliwego konia; — nie ma w tém tyle złego, jak sobie wyobrażasz; nikt mu niezarzuca prostéj i podłéj kradzieży. — Ten jegomość miał powierzoną sobie od rządu znaczną summę w gotowiznie i biletach kassowych, na opłacenie żołdu wojsku stojącemu na północy; — mówią nawet, że mu zabrano jakieś bardzo ważne papiery.
— Tak więc nie o prostą kradzież, ale o zbrodnią stanu jestem posądzony!