Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 448 —

— Przecież ci nie dałem żadnego do takiéj nienawiści powodu, — rzekłem, — a teraz przez wzgląd na duszę twoją, pragnąłbym, abyś przynajmniéj w téj ostatniéj chwil!....
— Dałeś mi liczne i bardzo liczne powody, — przerwał Rashleigh. — W miłości, — widokach sławy lub zysku, wszędy cię na drodze méj spotykałem; wszędyś mi przeszkodził. — Miałem być chlubą domu ojca mego, stałem się jego zakałą, — ty jeden jesteś tego przyczyną. — Trzebaż by jeszcze majątek mój przeszedł w ręce twoje? — Bierz go, — a razem z nim przekleństwo umierającego człowieka.
Zaledwo wyrzekł te straszliwe słowa, oparł głowę o tył krzesła, przewrócił oczy, zadrżał, i wyzionął ducha, — ale wyraz nienawiści i gniewu, na twarzy jego pozostał.
Zamilczę o dalszych szczegółach tego okropnego obrazu, — powiem ci tylko Treshamie, że śmierć Rashleigha uczyniła mnie spokojnym panem dziedzictwa moich przodków, a Jobsohn widział się zmuszonym zeznać, iż podane przeciw mnie zaskarżenie o mniemany udział w zbrodni stanu, nie miało żadnéj zasady, i że je uczynił na żądanie Rashleigha, aby mi przeszkodzić zajęcia Osbaldyston-Hallu. — Łotr ten odsądzony późniéj od urzędu, okryty powszechną wzgardą, skończył życie w największéj nędzy.
Przyprowadziwszy interesa moje do porządku, wyjechałem natychmiast do Londynu, opuszczając skwapliwie miejsce, które mi tyle smutnych wydarzeń przywodziło na pamięć. — Długo z najżywszą niespokojnością oczekiwałem wiadomości o losie miss Vernon i jéj ojca. — Nakoniec Francuz jakiś przybyły do Anglii w interesach handlowych, wręczył mi list od Djany, w którym z niewymowną radością wyczytałem, że szczęśliwe wysiedli na brzegi Francyi.