Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 442 —

— Oho! — zawołał, — stary lis wié którędy trafić do jamy; ale się nie spodziewał, że baczny myśliwy wcześnie ją zatka. Pamiętałem dobrze o furtce ogrodowéj mości hrabio Vernon, albo, jeśli ten tytuł lepiéj ci się podoba, szlachetny lordzie Beauchamp!
— Rashleighu, — rzekł sir Fryderyk, — jesteś bezczelnym zbrodniarzem.
— Rzeczywiście zasługiwałem na to imię mości hrabio, czyli milordzie, kiedy pod przewodnictwem biegłego nauczyciela chciałem zapalić wojnę domową w spokojnéj ojczyznie; alem uczynił, co było w mojéj mocy, — dodał wznosząc oczy w niebo, — aby błąd mój zagładzić.
Chociaż rozsądek nakazywał mi zachować milczenie, nie mogąc jednak dłużéj wytrzymać zawołałem:
— Samo piekło nie zdołałoby utworzyć obrzydliwszéj poczwary nad tę, co umie maską obłudy pokryć najczarniejszą zbrodnię!
— A!... to mój kochany braciszek! — rzekł Rashleigh oglądając mię ze świécą w ręku od stóp do głowy. — Witam pana — witam — i przebaczam z całego serca niemiłe słowa. — Przykro jest zaiste utracić jednéj nocy kochankę i majątek, — dziś bowiem jeszcze zajmiemy starożytne Osbaldystonów siedlisko, w posiadanie prawego dziedzica, barona Rashleigh Osbaldyston.
Przemawiając do mnie z ironiją, widziałem, iż usiłował pokryć gniéw wściekły i męczarnie sumienia; ale nie potrafił utaić skrytych serca poruszeń, gdy usłyszał słowa Djany:
— Rashleighu, — rzekła, — lituję się nad tobą; pomimo złego, któreś mi chciał wyrządzić; pomimo cierpień i nieszczęść, które z twojéj przyczyny znosiłam i znoszę, jesteś raczéj celem pogardy mojéj, jak nienawiści. To coś teraz dopełnił w ciągu jednéj godziny, będzie przedmiotem