Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/443

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 437 —

wość zbawienie jego córki, — a Djana, dla któréj bezpieczeństwo ojca, przez lat tyle było jedynym celem wszelkich myśli, postępków i życzeń, uważała za pierwszy obowiązek, być we wszystkiém woli jego posłuszną i poświęcić mu najżywsze serca skłonności. Lecz w owéj chwili nie byłem zdolny ocenić tych szlachetnych pobudek.
— Tak! — zawołałem w uniesieniu gwałtownéj namiętności, rozbierając w myśli każde słowo hrabiego, — jestem przedmiotem ich pogardy... przemówić mi nawet do niéj nie wolno... Dobrze!... przynajmniéj nie zabronią mi czuwać nad ich bezpieczeństwem. — Nieodstąpię ani na chwilę z tego miejsca, i póki będą pod moim dachem, żadne nieszczęście nie znajdzie do nich przystępu, jeżeli ręka nie znająca trwogi może je odwrócić.
Zawołałem Syddalla; ale nieszczęsny Andrzéj wszedł z nim razem, — nie mógł sobie wybić z głowy, że od chwili, w któréj pan jego został dziedzicem rozległych majętności, los świetny spotkać go także musi; i aby nie być zapomnianym, nasuwał mi się ciągle na oczy; — lecz, jak się często samolubom przytrafia, zamiast osiągnienia zamierzonego celu, przez natrętność swoją, stał mi się bardziéj jeszcze niż wprzódy nieznośnym.
Obecność Andrzeja nie dozwoliła mi pomówić otwarcia z Syddallem; nie śmiałem zaś kazać odejść pierwszemu, abym przez to nie powiększył podejrzenia, które wzbudzić mogła nieco gwałtowna odprawa, jakiéj doświadczył przed godziną. Rozkazałem zatém, aby przysunęli bliżéj ognia stojącą w kącie staroświecką kanapę, i rzekłem: — Pościelcie mi tu, — będę spał w tym pokoju, — ale mam wiele do czynienia i późno się położę.
Syddall spojrzał na mnie, i jak mi się zdawało, wyczytał w oczach moich, że już wiem o wszystkiém; — po czém urządził mi na prędce posłanie przy pomocy Andrze-