Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 407 —

im summę, i oświadczył, że odtąd żadnych z nimi stosunków miéć nie chce.
Tym sposobem ojciec mój odniósł zupełne zwycięztwo nad nieprzyjaciółmi, ale mocno był niespokojny o los jedynego syna. Poczciwy Owen nie mógł pojąć, dla czegoby podróż, nieprzenosząca pięćdziesięciu mil angielskich, która w okolicach Londynu odbywa się tak łatwo i wygodnie, miała być niebezpieczną w bliskości szkockiéj stolicy? — dzielił jednak troskliwość mego ojca, który znał dostatecznie kraj i charakter góralów.
Obawa doszła do najwyższego stopnia, gdy na kilka godzin przed mojém zjawieniem się wrócił Andrzéj Fairservice, i z właściwą sobie przesadą, opisał smutne położenie w jakiem mnie zostawił. Dowódzca oddziału wypytawszy Andrzeja o wszystkie względem pana jego szczegóły, nietylko go natychmiast uwolnił, ale nadto rozkazał ułatwić mu powrót do Glasgowa, aby mógł coprędzéj uwiadomić przyjaciół moich o losie, który mię spotkał, i zapewnić mi śpieszną pomoc.
Andrzéj należał do liczby tych ludzi, którzy umieją korzystać z wrażenia, jakie zwykle sprawia na słuchaczach doniesienie o ważnym, chociaż niepomyślnym wypadku; nie szczędził więc tkliwych opisów, szczególniéj gdy się dowiedział, iż mówi przed jednym z najbogatszych bankierów Londynu, i wyliczał długi szereg niebezpieczeństw, z których swoim doświadczeniem, przezornością i męstwem, szczęśliwie mię wyprowadził.
Ale co się ze mną stało, kiedy Anioł opiekuńczy (w osobie pana Andrzeja) był przymuszony mnie opuścić? — na to, — rzekł, — trudno dać pocieszającą odpowiedź. — O burmistrza, nie wiele się troszczył, — był to człowiek pełny zarozumienia, a takich Andrzéj nie lubił, — lecz co do nieszczęliwego młodzieńca, łatwo zgadnąć jaki go los spot-