Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 389 —

— Dobrze! — zawołał głosem na pół stłumionym gwałtownością gniéwu. — Stanie się jak życzą. Imię to, które śmieli potępić, imię Mac-Gregor, będzie istotnie talizmanem do zaklęcia piekielnych duchów. Ci, którzy dziś naśmiéwają się z cierpień moich, zadrżą pod gromem méj zemsty. — Nędzny handlarz wołów, zstępujący boso z gór swoich, odarty ze wszystkiego, spodlony, ścigany jak dzikie zwierzę, wpadnie na nich w straszliwéj chwili, jak sokół na zdobycz swoją. Ci którzy pogardzali nikczemnym robakiem i deptali po nim bez litości, wyć będą z rozpaczy gdy postrzegą, że się przemienił w ogromnego smoka. — Ale pocóż mówić o tém, — rzekł daléj spokojniéj już nieco, usiadłszy znowu przed ogniem. — Któż zniesie cierpliwie, gdy we dnie i w nocy uganiają się za nim jak za drapieżnym zwierzem? gdy przyjaciele nawet i sąsiedzi, jak tego dziś przy brodzie Avondow mieliście przykład, powstają przeciw niemu z bronią w ręku? — Nie, panie Osbaldyston; świętemu nawet niestałoby cierpliwości w podobném położeniu; a cóż dopiero góralowi, który, jak wiecie nie posiada téj cnoty w wysokim stopniu? — Z tém wszystkiém, jest wiele prawdy w tém co Nikol powiedział. Smutno mi, gdy wspomnę na dzieci! — Żal serce ściska, gdy pomyślę, że Robert i Hamish pójdą w ślady ojca!
Troskliwość o los synów sprawiła to, czego wspomnienie o własnych cierpieniach dokazać nie mogło. — Rob-Roy głębokim rozżalony smutkiem, wsparł się na stole, i zakrył oczy rękami.
Trudno wypowiedzieć, ile w owéj chwili byłem rozczulony. Umartwienia wyniosłéj i nieugiętéj duszy, zawsze mię mocniéj wzruszały, nad przemijający słabszych umysłów smutek. Pragnąłem najżywiéj przynieść mu pociechę i pomoc, jakkolwiek zamiar ten wydawał mi się trudny, a nawet niepodobny do uskutecznienia.