Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 385 —

bem nabywasz je? — widziałem dziś niestety na własne oczy! — Źle zebrany majątek, nigdy nie wyjdzie na dobre. Nie chcę tych pieniędzy, — nie chcę. — Zdaje mi się, że krople krwi widzę na nich.
— Ba, ba! — zawołał Rob-Roy udając spokojność, któréj może nie czuł w sercu. — Patrz, — jest to złoto francuskie; złoto, które nie widziało jeszcze żadnéj szkockiéj kieszeni. — Luidory, tak piękne, tak błyszczące, jak gdyby dziś wyszły z mennicy!
— Tém gorzéj Robie! — tém gorzéj! — rzekł burmistrz odwracając oczy od złota, chociaż palcami sięgał po nie mimowolnie. — Gorszy bunt, jak rozboje, i jak czary nawet — tak mówi prawo boskie i ludzkie.
— Dajmy pokój tym prawom! — przerwał Mac-Gregor. — Te piéniądze słusznie ci należą, — a jeżeli wychodzą z kieszeni jednego króla, możesz, jeśli ci się podoba włożyć je w kieszeń drugiego. — Osłabisz przez to nieprzyjaciela, bo biedny król Jakób ma dosyć przyjaciół i dużo męstwa, ale mu brakuje, i bardzo brakuje pieniędzy.
— Kiedy tak, to niechże na góralach nie polega, — rzekł pan Jarvie, — a odwinąwszy paczkę, począł liczyć luidory.
— Ani na mieszkańcach nizin, — odpowiedział Rob-Roy zmarszczywszy czoło, i dał mi znak, abym spojrzał na burmistrza, który wierny ulubionemu nałogowi i niepomnąc na śmiészność postępowania swego, ważył, oglądał pilnie każdą sztukę, przeliczył dwakroć całą summę z przypadającym procentem, a w końcu dał Rob-Royowi trzy luidory na suknią dla żony, a dwa dla synów jego na drobne wydatki pod warunkiem, aby nie kupowali prochu. Góral zdziwiony tak niespodzianą wspaniałością krewnego, przez chwilę stał w milczeniu, — ale nareszcie przyjął dar grzecznie, i schował luidory do worka.