Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 378 —

dzę, któréj nadużyć może, jest to dać miecz w rękę szalonemu.
Byliśmy jeszcze o ćwierć mili od wioski, gdy trzech górali przyskoczyło ku nam z dobytą bronią, pytając dokąd, i za czém idziemy. — Na jedno słowo Gregaragh, wymówione przez mego towarzysza, powstały okrzyki, a raczéj wycia radości. — Jeden góral rzuciwszy szablę i karabin o ziemię, ściskał nogi naczelnika swego z takim zapałem, że zaledwie go nie wywrócił. — Dwaj drudzy pobiegli pędem kóz dzikich do Aberfoil, celem udzielenia towarzyszom szczęśliwéj nowiny powrotu Rob-Roya. Wkrótce głos kilkudziesiąt osób rozległ się po dolinie. — Starzy i młodzi, niewiasty i dzieci, rzucili się hurmem na nasze spotkanie; a gdy burzliwa zgraja, jak szumny potok z gór spadający, coraz się ku nam przybliżała, osądziłem za rzecz potrzebną przypomnieć Mac-Gregorowi, że jestem obcy w téj stronie, i że oprócz niego nie mam innéj nad sobą opieki. Ujął mię natychmiast silnie za rękę, i kiedy tłumy przybywały, kiedy każdy wyléwając łzy radośne, cisnął się do ulubionego wodza; on nie wprzód odpowiedział na rozczulające powitania, aż mię przedstawił jako swego przyjaciela, i zalecił powinne dla mnie uszanowanie.
Rozkaz sułtana Dehli nie mógłby być skwapliwiéj wykonanym. — Zbytnie nadskakiwania góralów utrudziły mię więcéj prawie, jak poprzednie ich dzikie ze mną obejście. — Nie mogli ścierpieć, aby przyjaciel ich wodza szedł o swojéj mocy, i prowadzili mię z obu stron pod ręce, — gdy jednak mimo tego zawadziłem nogą o kamień, którego w ciżbie dostrzedz nie mogłem, porwali mię na plecy, i tak z tryumfem zanieśli aż do drzwi mistress Mac Alpine.
Stanąwszy przed jéj gościnnym domem, miałem sposo-