Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 306 —

szyłem się jednak myślą, że Campbell zapewniał mi pomoc, bez któréj papierów ojca mego nie mógłbym odzyskać. Postanowiłem zatem wypełnić jego wolę, i z wszelką ostrożnością wybadać gospodynią, jakim sposobem do mieszkania Campbella trafić możemy.
Zająłem się następnie wyszukaniem Andrzeja, — zwiedziłem wszystkie zakątki bez bojaźni zapruszenia ognia, bo oprócz kilku wiązek suchego siana i słomy, cały chléw zawalony był błotem, lub mokrym gnojem; lecz wszystkie usiłowania moje były próżne. Zniecierpliwiony zacząłem wołać z całéj siły: — Andrzeju, tchórzu jakiś! odezwij się, gdzie jesteś? — i usłyszałem po chwili głuche jęczenie, jakby duchowe, o których gospodyni mówiła; a postępując za tym odgłosem, ujrzałem przecie Andrzeja Fairservice, siedzącego na ziemi między ścianą i ogromnym kubłem, do którego rzucano pierze zabitego dla wygody podróżnych ptastwa. — Musiałem użyć groźby i siły, aby go wyciągnąć z téj kryjówki, wylazł nareszcie powtarzając głosem drżącym i pełnym bojaźni:
— Ja nic nie winienem panie! ja jestem uczciwy człowiek!
— Ale któż cię pyta, — rzekłem, — o twoją uczciwość? pójdź za mną, usłuż nam do stołu.
Lecz Andrzéj, jakby nie słysząc tego co mówię, powtarzał ciągle:
— Niech sobie burmistrz gada co chce, a ja jestem uczciwy człowiek. — Prawda, że lubię pieniążki, jak i drudzy; ale to nic nie przeszkadza do uczciwości, i chociaż powiedziałem w drodze, że dłużéj nie będę służyć, chciałem tylko, jak zwyczajnie, potargować się trochę; ale nigdym nie miał na myśli opuścić pana, do którego szczerze przywiązany jestem, i nie opuszczę go dla lada przyczyny.
— Zkądże znowu ta cała gadanina? Czyż nie przy-