Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 302 —

Prędzéj niż się spodziewać mogłem, gospodyni sporządziła nam potrawę ze zwierzyny, która wygłodniałym naszym żołądkom obiecywała wyborny posiłek. Tymczasem zastawiono przed nami podróżną wódkę, którą górale przyjęli z wielkiém zadowoleniem, mimo przywiązania do krajowego trunku; a gdy piérwsza koléj minęła, mieszkaniec nizin żądał wiedzieć kto jesteśmy i w jakim celu przybyliśmy do Aberfoil.
— Jesteśmy obywatele glasgowscy, — rzekł burmistrz z udaną pokorą, — jedziemy do Stirling — mamy tam kilka groszy do odebrania.
Wyznaję ci, kochany Treshamie, że zbyt skromna odpowiedź pana Jarvie, nie bardzo mi się podobała; ale przypomniałem sobie, żem mu przyobiecał milczenie i posłuszeństwo; i w rzeczy saméj winienem był wszelką uległość człowiekowi, który dla zrobienia mi przysługi, poświęcił się na trudy przykréj, a nawet jak uważałeś, i niebezpiecznéj podróży.
— Wy mieszkańcy Glasgowa, — odpowiedział nieznajomy z szyderskim uśmiechem, — nic innego nie macie do czynienia, jak jeździć z końca w koniec Szkocyi, i prześladować uczciwych ludzi, którzy podobnie jak i ja, nie zawsze na czas uścić się mogą.
— Gdyby wszyscy wierzyciele nasi byli do ciebie podobni, panie Garschattachin, — rzekł burmistrz, — nie mielibyśmy tyle pracy, bo sami odnieśliby nam, co winni.
— Jakto? więc mię pan znasz?.... Ale co widzę?.... czy mię wzrok nie myli?.... Wszak to mój stary przyjaciel Nikol Jarvie; nadzieja i podpora potrzebujących zasiłku! — Czy się czasem nie do mnie wybrałeś? Czy nie miałeś zamiaru udać się przez górę Endrick do Garschattachin?
— Nie, panie Galbraith — tą razą co innego miałem