Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 300 —

— Teraz, — rzekł nasz pośrednik, — spełnijmy czarę zgody, jak przystoi na uczciwych ludzi. Karczma obszerna, pomieścimy się wszyscy. — Niech ten pan mały a gruby, co robi bokami jak koń ochwacony, postawi kwartę wódki, ja postawię drugą, a za resztę, po bratersku, każdy swoją część zapłaci.
— A kto zapłaci, — zawołał olbrzymi góral, — za mój plaid nowiuteńki, w którym wypalono taką dziurę, że mógłbym przez nią głowę przesunąć? Jak świat światem, żaden rozsądny człowiek nie wojował jeszcze podobną bronią!
— Niech to nie miesza dobréj harmonii między nami, — rzekł burmistrz, który po długim wypoczynku przyszedł nareszcie do siebie, a przestając na okazaném męztwie, wcale sobie nie życzył rozpoczynać nowéj kłótni. — Jam zadał ranę, ja wyléczyć ją powinienem. — Będziecie mieli plaid nowy, w najlepszym gatunku, i w kolorze waszego Klanu; powiedzcie mi tylko gdzie mam go odesłać.
— Nie potrzebuję wymieniać mego nazwiska; należę do królewskiego Klanu, wszyscy o tém wiedzą. — Ale weź pan kawałek mego plaidu na próbkę. — Fe! co za zapach! zdaje mi się, że czuję baranią głowę uwędzoną w dymie! Sprawisz mi pan zupełnie podobny, i oddasz krewnemu memu, który na Święty Marcin pojedzie z jajkami do Glasgowa; ale na miłość Boską! pamiętaj drugi raz walczyć po ludzku, szablą, ponieważ nosisz ją przy sobie, a nie zapaloną głownią, jak dziki Indyjanin pustyń Ameryki.
— Każdy w potrzebie radzi sobie jak może, — odpowiedział burmistrz. — Szabla moja nie widziała słońca od bitwy przy moście Bothwela, — ś. p. ojciec mój miał ją naówczas przy boku; ale nie wiem, czy nawet jéj użył, gdyż bitwa niedługo trwała. Cóżkolwiekbądź, tak serdecznie przylgła do swojéj pochwy, że żadnym sposobem nie mo-