Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 291 —

stał. Daleki od natrząsania się z niewinnego tego zapału, przyjąłem uwiadomienie pana Jarvie tém radośniéj, że po długiéj i nudnéj podróży, zbliżyliśmy się nareszcie do kraju obfitego w piękne widoki; ale wierny mój giermek pan Andrzéj Fairservice, jak widać zupełnie odmienne miał zdanie, bo słyszałem jak sobie mruczał po cichu; — Forth! Forth! — co mi tam po nim? gdyby to była karczma, to co innego.
Jednak, o ile słabe światło dozwalało bieg rzeki rozpoznać, Forth zdawał się rzeczywiście zasługiwać na uwielbienie krajowców. Piękny, zupełnie okrągły wzgórek, pokryty gęstą leszczyną i młodemi dębami, z pośród których tu i owdzie stare i rozłożyste drzewa przedstawiały obnażone konary swoje srébrnym promieniom księżyca, osłaniał źródło strumienia. Jeżeli można zawierzyć słowom mego towarzysza, wzgórek ten podług miejscowéj powieści, zawierał w łonie swojém jaskinie i pałace, w których mieszkały wróżki, istoty trzymające pośrednie miejsce między człowiekiem złym duchem; niezupełnie tak szkodliwe jak ten ostatni, ale jednak dość złośliwe, kapryśne i mściwe.
— Nazywają je, — rzekł pan Jarvie po cichu, — Daoine Schie, co znaczy jak mi powiadano, istoty spokojne: zapewne nadając to imie, chciano pozyskać ich względy; cóżkolwiekbądź, nie widzę czemubyśmy inaczéj nazywać je mieli panie Osbaldyston? — Szanuj pana, po którego ziemi stąpasz, mówi przysłowie. — Tu szanowny urzędnik ujrzał światło błyszczące przed nami, i dodał natychmiast głośniéj i śmieléj; — Koniec końców, są to szatańskie figle, i nic więcéj; nie lękam się powiedziéć, bo oto Aberfoil, gdzie nocować mamy.
Ucieszyłem się z téj nowiny nie tak dla tego, że dozwozwoliła zacnemu memu przyjacielowi otworzyć prawdziwe