Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 266 —

— Jeżeli mam powiedzieć prawdę, zdaje się, że nie należy tego zaniedbać. Widzisz sam, że tu nie jesteś bardzo bezpieczny. — Ten niecnota Morris jest na cle w Greenock, ztąd o parę mil, przy ujściu Klajdy, wiadomo każdemu, że zwierze to na dwóch nogach, o gęsiéj głowie a kurzém sercu, przechodzi się po wybrzeżu, i dręczy biednych ludzi wszelkiemi sposobami, jakie mu nastręcza jego powołanie; jednak, jeżeli poda na pana skargę; urząd musi wypełnić swoją powinność, i zamknie cię między cztérema ścianami, dopóki się nieusprawiedliwisz; co nie ze wszystkiém się zgadza z interesami pońskiego ojca.
— Być może, — ale jakże pomogę tym interesom, jeżeli opuszczę miejsce, które podług wszelkiego podobieństwa będzie środkowym punktem działań Rashleigha; i powierzę się człowiekowi, o którym wiem tyle tylko, że się obawia sprawiedliwości nie bez ważnych zapewne powodów, i że jakieś tajemne a może i niebezpieczne zamiary, ściśle go wiążą z głównym zguby naszéj sprawcą?
— O ho! zbyt surowo sądzicie o biednym Robie, — zbyt surowo! — a to dla tego, że nie znasz jeszcze téj części mieszkańców Szkocyi, których my nazywamy Góralami. — W niczém oni do nas niepodobni. — Nie ma tam ani burmistrzów, ani urzędników trzymających miecz sprawiedliwości, jak niegdyś czcigodny ś. p. ojciec mój wielki Dyjakon, i jak ja dzisiaj. — Rząd jest przy naczelniku rodziny. — Każdy członek winien mu ślepe posłuszeństwo. — Ostrze szabli, stanowi prawa, i rozstrzyga spory; a kto ma łeb twardszy, ten wygrał. — Otóż macie w kilku słowach, czém są nasi Górale!
Owen westchnął głęboko. A ja wysłuchawszy tego opisu, nie czułem w sobie ochoty odwiedzenia téj dziczy.
— My o tém wszystkiém nie lubimy rozprawiać, — rzekł daléj pan Jarvie; — bo najprzód, nie jest to dla nas rzecz