Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 264 —

królewskiego miasta, jest kara pieniężna i więzienie. — Okrąg szkólny ma jeszcze większe przywileje, bo powinien być przybytkiem pokoju. — Czyż wam się zdaje, że plac, który dawniéj przynosił Biskupom sześćset funtów rocznie, na to tylko do kollegijum przyłączono, aby półgłówki miały gdzie podrzynać sobie gardła? — Czyliż nie dosyć, że studenci grają na nim w pigułki od rana do wieczora; tak dalece, że kiedy ja i Mattie przechodzimy, musimy tańcować w prawo i lewo, aby nie dostać w kark lub po głowie? Muszę raz temu położyć koniec, — ale cóż daléj?
Gdym wspomniał o zjawieniu się Campbella, pan Jarvie powstał nagle z krzesła, i szybkim krokiem przechadzać się począł. — I znowu ten Robin! — Oszalał, prawdziwie oszalał! — Skończy się na tém, że będzie wisić, będzie wisić na hańbę swego rodu! On mówi, że ś. p. ojciec mój wielki Dyjakon zrobił mu pierwszą parę pończoch; a ja powiadam, że Dyjakon Threeplie, powroźnik, zrobi mu ostatnią chustkę na szyję. — Biedny, biedny Rob! sam w przepaść leci!.... Cóż się daléj stało?
Dokończyłem mego opowiadania, a lubo starałem się zachować wszelką dokładność, pan Jarvie jednak znajdował zawsze jakiś punkt zawikłany, potrzebujący objaśnienia, póki, acz niechętnie, nie opowiedziałem mu całéj historyi o Morrisie, i o spotkaniu się mojém z Campbellem w domu sędziego Inglewood. — Wysłuchał mię uważnie, i przez długi czas zachował milczenie.
— Teraz, — rzekłem, — kiedy już pan wiész o wszystkiém, spodziewam się, że mi nie odmówisz dobréj rady, jak mam sobie postąpić, abym ojcu memu pomógł, i własny honor ocalił.
— Dobrze mówisz młodzieńcze, bardzo dobrze; szukaj zawsze rady starszych i doświadczeńszych; a nie naśladuj bezbożnego Roboama, który szedł za zdaniem młokosów,