Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 251 —

dnak za przykładem tych sępów z Gallow-Gate. Jeżeli poniosę szkodę przez was; nie zapomnę i o tém, że nieraz przez was zyskałem. Nigdy Nikol Jarvie nie wyrwał kładki z pod nóg tego, który przez strumień przechodzi.
Choć nie zupełnie pojąłem znaczenie tego ostatniego przysłowia, to jednak przynajmniéj wyrozumieć mogłem, że pan Jarvie szczérze chciał pomódz memu ojcu; — podawał zdrowe rady, roztrząsał plany Owena, cieszył go, ośmielał i po części rozpędził w końcu chmury z czoła wiernego kommisanta londyńskiego banku.
Ponieważ w téj całéj kupieckiéj rozmowie nie wiele mogłem brać udziału; a nawet, usiłując nieraz zwrócić ją do przedmiotu, który mię bardziéj zajmował, i dowiedzieć się czegoś więcéj o Campbellu, przeszkadzałem radzącym; pan Jarvie pożegnał mię bez ceremonii, radząc zwiedzić biblijotekę szkolną. — Znajdziesz pan tam, — rzekł do mnie, — ludzi co umieją po grecku i po łacinie; — nie mało na to wydano pieniędzy. — Znajdziesz Pismo Św. przełożone wierszem przez Zacharyjasza Boyd. — Nie ma nad tę lepszéj poezyi; tak przynajmniéj mówią ludzie, którzy się na tém znają. — Pożegnanie jednak swoje osłodził pan Jarvie prośbą, abym wrócił na domowy obiadek punkt na godzinę pierwszą, uwiadamiając mię zarazem; że będzie pieczeń barania, a może nawet głowa, zalecając nadewszystko, abym się nie spóźnił; — bo o pierwszéj zawsze sam zwykł jadać; o pierwszéj jadał przed nim ś. p. czcigodny ojciec jego wielki Dyjakon; a oba, nigdy, i dla nikogo w świecie nie naruszali tak chwalebnego zwyczaju.