Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 245 —

mogę dodać jeden całus do pół korony, którą, ofiarowałem Mattie za fatygę; — nie widziałem też zbytniego z jéj strony gniewu, gdy mi zwykłe „wstydź się pan,“ — powtórzyła. — Głośne moje stukanie do bramy pani Flyters obudziło najprzód dwóch brytanów, które z całéj siły ujadać zaczęły; potém bliskich mieszkańców, których głowy opatrzone nocnemi czépkami, tu i owdzie wychylały się z okien: nie jeden z nich żywo mi naganiał zgwałcenie uroczystości niedzielnéj nocy; ja zaś drżałem z bojaźni, aby pioruny gniewu tych pobożnych protestantów, podobnie jak niegdyś Ksantyppy, w dészcz się nie zmieniły. Nakoniec przebudziła się sama pani Flyters, i równie groźnym tonem jak małżonka Sokratesa, zaczęła krzyczyć na tych, co jeszcze w kuchni bawili, czemu nie otwierają bramy?
Do téj zacnéj kompanii należeli: mój wierny pan Andrzéj Fairservice, przyjaciel jego pan Hammorgaw, i trzecia równie godna osoba, któréj powinnością było (jak się późniéj dowiedziałem), wybębniać miejskie ogłoszenia po wszystkich głównych ulicach. Siedzieli sobie nad dzbanem piwa, za które przy odjeździe sam zapłacić musiałem, i naradzali się, jakiemi wyrazy ułożyć ogłoszenie na dzień jutrzejszy, aby — nieszczęśliwy młodzieniec — (jak mnie nazwać raczyli), co prędzéj na łono przyjaciół powrócił. Łatwo się domyślić, że nie zataiłem gniewu, który obudziła we mnie ich niewczesna troskliwość; ale Andrzéj powitał mię z takiem uniesieniem radości, że wyrzuty moje zginęły śród głośnych jego okrzyków. — Radość ta wprawdzie, niezupełnie musiała być szczéra; łzy które wylewał wypływały zapewne po największéj części z owego źródła czułości, nad którém go zastałem, to jest z marcowego piwa; — wstrzymałem jednak rękę moją od nieco ostrego napomnienia, które mu gwałtem, najprzód za rozmowę z śpiéwakiem, powtóre za historyją życia mego, ułożoną