Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 210 —
ROZDZIAŁ  XIII.
Po Rialto, wolnym krokiem
Codzień o północy saméj
Chodzę w myśleniu głębokiém;
Więc tam się z sobą spotkamy.
Oswobodzenie Wenecyi.

Dręczony jakimś złowrogim przeczuciem, którego przyczyny sam sobie wytłómaczyć nie mogłem, — za powrotem do gospody, odprawiwszy Andrzeja, (który napróżno usiłował mię skłonić, abym poszedł do kościoła Ś-go Enocha posłuchać innego kaznodziei, którego słowa aż do głębi duszy przenikają), zamknąłem się w pokoju i zacząłem rozmyślać, co mi czynić wypada. Nie byłem nigdy przesądnym; zdaje mi się jednak, że niéma człowieka, któryby w niebezpieczném i wątpliwém położeniu, wezwawszy kilkakrotnie, a zawsze napróżno pomocy rozsądku, nie uczuł skłonności oddania się zupełnie losowi i niespodzianym natchnieniom, które mu wyobraźnia przedstawia jako jedyną nadzieję ocalenia. — Rysy twarzy szkockiego kupca miały coś tak odrażającego, że nie mogłem zdobyć się na śmiałość zwierzenia się jemu wbrew wszelkim fizyjognomików prawidłom; — głos tajemniczy usłyszany w kościele, — widmo które mi się ukazało na chwilę, i znikło śród ciemnych lochów, prawdziwie zasługujących na nazwisko „Doliny cienia śmierci“; uczyniły mocne wrażenie na wyobraźni młodego, a do tego jeżeli raczysz sobie przypomniéć, poetyckiego umysłu.
Gdyby w saméj rzeczy groziło mi nieszczęście, jakże mógłbym się dowiedziéć o niém i o sposobie zastawionych na mnie sideł, gdybym chciał uniknąć spotkania nieznajomego doradzcy, któremu nie dałem żadnego do nienawiści