Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 167 —

— To jest dziwna. — Wy Osbaldystowie macie w sobie coś osobliwszego! — Więc nie wiesz o tém, że ojciec twój popłynął do Hollandyi, dla załatwienia nagłych interesów, które przytomności jego wymagały.
— Pierwszy raz o tém słyszę.
— Więc i to będzie dla ciebie nowiną, a może najmniéj przyjemną ze wszystkich, że wyjeżdżając, ojciec pana zostawił Rashleighowi moc nieograniczoną działania w jego imieniu, póki nie wróci?
Na te słowa porwałem się z miejsca, nie mogąc utaić zadziwienia mego i obawy.
— Masz przyczynę być niespokojnym, — rzekła Miss Vernon; — i gdybym była na miejscu pana, postarałabym się wszelkiemi siłami zapobiédz skutkom tak niebezpiecznéj ufności.
— Alboż ja mogę temu zaradzić?
— Wszystko jest podobném dla tego, komu na odwadze i stałości nie zbywa, — rzekła Djana tonem bohaterki z wieków rycerskich, któréj jedno słowo podwajało męstwo wojowników w chwili niebezpieczeństwa; — lecz ten, który się waha i lęka, wszystko widzi niepodobném, bo wszystko takiém widziéć pragnie.
— Jakaż jest twoja rada, Miss Vernon? — zapytałem, — oczekując z bojaźnią jéj odpowiedzi.
— Wracać czémprędzéj do Londynu. — Może już za długo tu przebywałeś, — dodała słodszym tonem, — ale nie twoja w tém wina. — Odtąd każda chwila stracona będzie występkiem; tak, występkiem, — bo pomnij na słowa moje; jeżeli interesami ojca twego, dłużéj Rashleigh zawiadywać będzie, — majątek jego nieochybnie zginie.
— Jakim sposobem? — dla czego?
— Nie zadawaj mi próżnych pytań; lecz wierz, że widoki Rashleigha sięgają za granice zwykłéj chęci zebrania