Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 165 —

dla uczuć serca, jakkolwiek byłyby silnemi nie poświęci swoich obowiązków; ani téż nie dopuści się nic nierozważnego; — następująca, z rozmowy utwierdziła mię w tém przekonaniu.
Byliśmy razem w biblijotece, o któréj tyle razy wspominałem; — Miss Vernon przewracając poemat Ariosta, który przyniosłem, wyrzuciła przypadkiem zapisany papiér. — Chciałem go podnieść, ale mię uprzedziła.
— Wiérsze! — zawołała, — rzuciwszy nań okiem; — czy wolno przeczytać?... to milczenie, ten rumieniec, dają mi prawo nie czekać na odpowiedź, i przezwyciężyć zbytnią skromność tłomacza.
— Jest to pierwsza próba, niewarta uwagi. — Lękam się, aby Miss Vernon nie była zbyt surowym sędzią, znając tak dobrze piękności oryginału.
— Mój kochany kuzynie, proszę cię, zachowaj na inny czas twoje pochwały, i pokorę; możesz być pewnym, że nie otrzymasz za to ani jednego grzecznego słówka. Wiész dobrze, że należę do rzadkiéj rodziny Prawdomówskich, i że nic nie przepuszczę samemu nawet Apollinowi.
Zaczęła czytać pierwszą strofę:

Dla was me pienia damy i panowie!
Opiéwam miłość i odwagi czyny,
Z czasów gdy z królem młodzieńczym Maurowie
Z spiekłéj przebyli krainy.

— Cóż tego dużo jak widzę! — rzekła Djana, — zaglądając na drugą stroną papiéru, i przerwawszy najmilszą melodyją głosu uwielbianéj istoty, deklamującéj wiérsz autora i czciciela.
— O zapewne, że dużo, — odpowiedziałem, — tknięty do żywego, odbierając moje pismo; — zbyt wiele dla pani Miss Vernon; — zamknięty w tém odludném mieszkaniu, nie mogłem, mojém zdaniem, lepiéj użyć czasu, jak kończąc,