Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 150 —

za przerwanie opowiadania tego nudnego gaduły, i słuchać od początku do końca.
— No i cóż tam się stało w Londynie panie Andrzeju? — rzekłem przystępując ku niemu, — jakie wam przyniósł nowiny ten krewny, — co to na piechotę handluje?
— Chyba ten co to roznosi towary? — chciałeś pan powiedziéć, — rzekł Andrzéj ze złośliwym uśmiéchem, — ale niech sobie będzie jak chce, są to ludzie bardzo użyteczni w kraju takim jak Northumberland, gdzie miasta tak rzadkie! W Szkocyi to wcale co innego! — Naprzykład hrabstwo Fite, — to panie — z końca w koniec, na prawo i na lewo, miasteczko za miasteczkiem, jakby jedno miasto, — a jakie ulice! jakie domy! aż miło patrzéć. — Weź pan Kirkaldy — czy się znajdzie choć jedno tak długie miasto w waszéj Anglii?
— Wszystko to śliczne rzeczy — prawda, ale mieliście mówić Andrzeju o tych nowinach z Londynu.
— Myślałem, że panu nie pilno o nich wiedziéć, — rzekł spoziérając na mnie z ukosa. — Otóż tedy Patrick Macready utrzymuje, że była żwawa sprzéczka w parlamencie o rozbój tego Morrisa, czy jak go tam nazywają.
— W parlamencie, a to znowu dla czego?
— Takie samo właśnie pytanie zadałem Patrickowi: — Mój Patku, — rzekłem, — czy to być może, aby te lordy, barony, magnaty, zajmowały się na obradach tłómokiem? — Kiedy my w Szkocyi mieliśmy parlament (niech zaraza wydusi tych co go nam odebrali), stanowiono prawa dla dobra kraju, a nie wtykano nosa w drobne sprawy, należące do zwyczajnych sądów; — ale u nich w Londynie, niech tylko kot wypije komu śmietankę, już o tém gotowi rozprawiać w parlamencie — tracą czas, tak jak nasz jegomość i panicze, którzy z niezliczoną psiarnią, trąbami