Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 135 —

Miss Vernon. — Spodzjewam się, — rzekła, — że pan Osbaldyston nie zaprzeczy, iż mam prawo żądać objaśnienia o tém co zaszło. — Nie mając nikogo, coby za mną przemówił zmuszona jestem mówić sama za sobą.
Usiłowałem usprawiedliwić moje postępowanie przy stole, już to stanem zdrowia, już niepomyślnemi wiadomościami, jakie z Londynu odebrałem. Z anielską cierpliwością, ale z uśmiechem niedowierzania, wysłuchała moich niezgrabnych wymówek. — A teraz panie Frank, — rzekła, — po długim i dość nudnym prologu, zechciéj podnieść zasłonę ukazać to, co widziéć pragnę; — czyli jaśniéj mówiąc, powtórz mi coś usłyszał od Rashleigha, pierwszego maszynisty, i skrytego działacza wszystkiego, co się w Osbaldyston-Hallu dzieje.
— Gdyby nawet Rashleigh odkrył mi niektóre szczegóły o kuzynce swojéj; na jakież imię zasługuje ten, co zdradza powierzoną sobie tajemnicę jednego sprzymierzeńca przed drugim? — wszakżeś mi powiedziała, że Rashleigh jest zawsze sprzymierzeńcem pani, lubo przestał być jéj przyjacielem.
— Dość już tych żartów panie Franku. Rashleigh nie może, nie powinien, nie ma prawa nic takiego mówić o Djanie Vernon, czegoby nie śmiał w oczy jéj powtórzyć. — Że są między nami tajemnice, to pewna; ale tych nie mógł panu powierzyć, — zresztą takowe wcale się nie odnoszą do mojéj osoby.
W trakcie téj rozmowy odzyskawszy przytomność umysłu, postanowiłem nie zdradzić w niczém zaufania Rashleigha; — uważałem za podłość powtarzać przyjacielskie zwierzenia, zwłaszcza, że te zamiast korzyści, przynieśćby mogły zmartwienie mojéj pięknéj kuzynce; — odpowiedziałem więc poważnie, — żeśmy wprawdzie rozmawiali z Rashleighem o stryju moim i jego rodzinie; lecz, że nic takiego nie sły-