Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 129 —

— Daję ci słowo, iż tylko przekonanie, żem cię silnie obraził, zniewala mię do téj prośby o przebaczenie — Mam nadzieję, że mi darujesz przewinienie, którego się wstydzę, a do którego w znacznéj części przyczyniła się zbytnia gościnność Osbaldyston-Hallu.
— Nie będzie się gniewać na ciebie Franku, — zawołał stryj mój z całém uniesieniem dobroci swojéj, inaczéj, niech mię d.... porwą, jeżeli go kiedykolwiek synem nazwę. No, i czegóż tam stoisz jak kołek, Rashleighu? żałuję, jest wszystko, co człowiek dobrze wychowany powiedzieć może, gdy mu się zdarzy zboczyć z drogi grzeczności, zwłaszcza, kiedy miał w czubku. Służyłem w wojsku, i zdaje mi się, że powinienem znać na pamięć prawa honoru. — Ani słowa więcéj o tém, i ruszajmy wszyscy razem do Birkenwood na borsuki.
Twarz Rashleigha, jak to już namieniłem, różniła się od wszystkich ludzkich twarzy, nie tylko rysami, ale i łatwością zmieniania wyrazu. Inne przechodząc ze smutku do radości, z gniewu do zadowolenia, ulegają pewnemu stopniowaniu, za nim późniejsze uczucie zatrze ślady pierwszego; równie jak zorza, która następuje po cieniach nocy, a uprzedza wschód słońca, nieznacznie naprężone muszkuły miękczeją, oko się rozjaśnia, nikną marszczki czoła, aż nakoniec cała postać, oddaliwszy chmury smutku, okrywa się blaskiem pogody i szczęścia. — Lecz na twarzy Rashleigha nigdy nie było widać téj powolnéj zmiany, rysy jéj przemieniły się w oka mgnieniu, podobnie jak dekoracyja teatru, kiedy za świśnięciem maszynisty, znika jaskinia, a powstaje pałac.
Osobliwość ta nigdy mię mocniéj nie uderzyła, jak w owéj chwili. Wszedł z wejrzeniem pałającém, zawziętością gniewem; z takim słuchał przeprosin moich, i napomnień ojca; lecz zaledwo baron Hildebrand wymówił