Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 120 —

cóż mi powiész o miss Vernon? nie jestże to prawdziwie miły i godny uwagi przedmiot wśród tych okolic równie smutnych jak wybrzeża Islandyi?
Moje zapytanie widocznie Rashleighowi niebardzo przypadło do smaku, lecz moja otwartość nadawała mi prawo żądania równie szczéréj odpowiedzi; — rad nie rad musiał zaspokoić ciekawość moją, i wydobyć się jak tylko mógł najzręczniéj z przykrego położenia.
— Nie jestem, — rzekł, — teraz w takiéj ścisłości z miss Vernon jak dawniéj. — Póki była młodsza, miałem nad nią władzę opiekuna, ale gdy zaczęła zbliżać się do dojrzalszego wieku, rozmaite moje zatrudnienia, powaga stanu do któregom się sposobił, układy familijne względem przyszłego jéj losu, wszystko to czyniło równie nieprzyzwoitém jak niebezpiecznym ścisłe i ciągłe z nią przebywanie. — Być może, iż ostrożność moją miss Vernon obojętności przyznawała; ale tak kazał głos sumienia i rozsądku, jakkolwiek dla mnie, a może i dla niéj saméj przykry. — Trudno być pewnym siebie przy boku pięknéj i czułéj dziewicy, która, jak wiecie, wybierać musi między klasztorem a mężem?
— Między klasztorem i mężem? — powtórzyłem zdziwiony, — takie jest przeznaczenie miss Vernon?
— Takie! — rzekł Rashleigh wzdychając. — Sądzę iż niepotrzebuję ostrzegać cię, abyś zachował ostrożność; — pewny jestem, iż posiadając wielką znajomość świata, nie zapomnisz przy miss Vernon o tém, coś winien własnéj spokojności i przeznaczeniu, które ją czeka; — powiem tylko, że jéj żywy charakter wymaga ze strony twojéj podwójnéj czujności i nad nią, i nad sobą; miałeś wczoraj jeszcze przykład jéj nierozmysłu i lekceważenia prawideł światowych.
Słowa Rashleigha nie ze wszystkiém były pozbawione