Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 113 —
ROZDZIAŁ  XI.
Młodzieńcy! słusznie to dziwi,
Że w tym przybytku wesela,
Gdzie radość każdy podziela,
Stoicie jakby nieżywi.
Stara ballada Szkocka.

Nazajutrz przypadła niedziela, dzień szczególnie przykry mieszkańcom Osbaldyston-Hallu; gdyż po ranném nabożeństwie, na które cała rodzina regularnie uczęszczała, widmo nudów dręczyło najdotkliwiéj wszystkich jéj członków, wyjąwszy Djanę i Rashleigha. — Jednak rozmowa o wczorajszym moim przypadku, przyniosła niejaką baronowi Hildebrand rozrywkę; zaczął on najprzód winszować, żem uniknął więzienia w Morpeth albo Hexam, z taką obojętnością, jakbym spadł z konia bez szwanku.
— Zręcznieś się wywinął chłopcze, ale na drugi raz bądź ostrożnym, i pamiętaj, — że publiczna droga jest wolna dla wszystkich, bądź Wigów, bądź Torisów.
— Czyż możesz mniemać mój stryju, że nie dzielę tego przekonania? — Ale prawdziwie jest to rzecz niepojęta, że wszyscy jakby się zmówili obwiniać mię o tak obrzydliwy występek, za który gardłem się odpowiada.
— Mniejsza o to, mój chłopcze, niech sobie i tak będzie, przecież nie jesteś tak głupi, żebyś sam siebie oskarżał.
Tu Rashleigh przybył mi na pomoc, ale tak bronił, że zdawał się raczéj namawiać ojca aby mi uwierzył, jak oczyszczać mię z zarzutu.
— Niech kochany ojciec raczy sobie przypomniéć, że mówi do swego synowca, który jest jego gościem. — Nie chciéj dłużéj zasmucać pana Franka niedowierzaniem te-